05:Pastor

Z Wiki The-West PL
Wersja z dnia 21:12, 18 wrz 2011 autorstwa XKonto6 (dyskusja | edycje) (Utworzył nową stronę „Pastor przybył do nas wtedy, kiedy miasto składało się z dwóch budynków: saloonu i grabarza. Wszystkich nas było kilkunastu i było wygodnie. W dzień czekal...”)
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Przejdź do nawigacji

Pastor przybył do nas wtedy, kiedy miasto składało się z dwóch budynków: saloonu i grabarza.

Wszystkich nas było kilkunastu i było wygodnie. W dzień czekaliśmy w saloonie, a w nocy kładliśmy się spać u grabarza w trumnach, komfortowo było. Niektórzy się już nie budzili, bo grabarz miał hobby, zwłaszcza po whiskey się mu uwidaczniało. Otóż łopatę wieszał nad losowo wybraną trumną, a rano się sprawdzało, na kogo spadła. Linek używał cienkich.

Pastor zaskoczył nas w saloonie, kiedy spokojnie sprawdzaliśmy, co przyjezdny ze wschodu miał w tobołach. Przyjezdny w zasadzie się już nie sprzeciwiał, nadziany z niego był gość. Konkretnie to nie wyhamował po tym, jak mu wskazaliśmy drogę z salonu i wbił się na kołek do wiązania koni.

Pastor wszedł, popatrzył i coś powiedział. Był lekki harmider i nie słyszeliśmy, co, ale się nikt tym nie przejmował, do momentu, jak pastor zastrzelił barmana.

Podobno przez przypadek go zastrzelił, celował w sufit, jak mówił. Wtedy zauważyliśmy z lekkim niepokojem, że ma solidnego zeza. Ale jak powiedział Indianin Joe, jeżeli ma zeza, to pewnie święty jest. U niego w plemieniu, jak się rodziło dziecko i miało zeza, zostawało szamanem. W zasadzie profesja podobna, to może i Joe miał rację. Przez dwa miesiące pastor musiał za barem stać, trochę mu to chyba nie odpowiadało, bo wody święconej nikt nie zamawiał.

Kościół to w zasadzie sam postawił, my tylko doradzaliśmy. Stawiał nocami, bo w dzień za barmana odrabiał, a na zdrowie mu wyszło, bo się tak nie pocił a jaki napakowany po roku był! Dzwon sam zatachał na dzwonnicę, zawiesił, zadzwonił i się zaczęło.

Przyjechali pielgrzymi w drodze do jakiegoś dziwnego miejsca, to już nasz pastor się postarał i wspomógł nas w przekonaniu ich, żeby trochę miasto rozwinęli. Obiecał im, że potem wszystko im oddamy i spokojnie sobie pojadą w swoją stronę.

W sumie to on obiecał. Część nawet wyjechała, a miasto rozkwitło. Sklepy się pojawiły, hotel, nawet domy sobie ludziska pobudowali. Drwalowi się nie chciało desek produkować, i w rezultacie nasze miasto było pierwszym na Zachodzie, całe zbudowane z cegieł. Cegły były z sąsiednich miast, w miarę dobrowolnie sąsiedzi nam przywozili. A pewnego dnia pastor zniknął. Tak, po prostu. Szukaliśmy go trochę, bo zniknął z częścią kasy z banku, można powiedzieć, że z większością.

Joe go znalazł, nawet niedaleko od miasta. Kasy już nie miał, powiedzieć, gdzie schował też już nie mógł, bo Joe go zatrzymywał strzałami z łuku i trafił ze dwa razy.

Ale teraz zapowiada się wesoło, bo niedaleko od naszego miasta, Indianie wbijali w ziemię te swoje statuy i przypadkiem ropę znaleźli. Ziemię już kupiliśmy, teraz czekamy na inwestorów w wydobycie. Będzie ruch w interesie, grabarz rozbudował zakład i szykuje się do zwiększenia produkcji.

Idę do studni, bo jak mawia Japończyk Suzuki, ‘suszi mnie’ po śniadanku trochę.

Dzień jak codzień