12:Wiemy, jak się Niemiec nazywa!
Zdradził nam to po dłuższej obecności u grabarza. Nie mogliśmy wyjść z podziwu dla naszego majstra, że tak to sprawnie z niego wyciągnął. A on mu tylko tabliczkę powiesił na piersiach i pokazał, żeby kredą napisał na niej, a drugą ręką pokazał świeżutką trumienkę, gestami tłumacząc, że wymiary ma idealne dla niego. Nazywa się Gah. Trudno się to wymawia, ale chyba się przyzwyczaimy jakoś, bo nasz Niemiec jakiś taki się zrobił pomocny. Postanowiliśmy, że damy mu szansę i zakwaterowaliśmy go u rusznikarza Geensa. Z pewnością się dogadają, bo Niemiec też lubi grzebać się w prochu, jak zauważyliśmy. Dużą pomocą w porozumieniu się z Gahem jest nasza egzotyczna tancerka, nasza czarnulka. Polubiła Niemca – ze wzajemnością zresztą – i teraz razem pogi tańczą wieczorami. Śmiechu jest co niemiara, bo Niemiec podryguje jakoś dziwnie i wywija jedną ręką nad głową, wydając takie dźwięki, które nam przypominają zarzynanie kota. Zrobił sobie ze skóry bobra coś w rodzaju kapelusza, ale z takim małym rondem, że słońce wali mu prosto w oczy. Nadział się już przez to nieprzyjemnie zresztą, bo jak jechał na ośle przez strumień, nie zauważył, że na wprost wystają gałęzie i osioł pojechał, a on się nadział. Był taki nadziany przez parę godzin, do momentu, kiedy Indianin Joe go nie zdjął, a grabarz nie zacerował. Przy okazji kijek z niego ułamany wyciągnęli, a Gah z tego później fujarkę zrobił. Coraz lepiej mówi po naszemu, zwłaszcza po sesji w saloonie, kiedy parę butelek domowej roboty wody ognistej wydudla. Parę dni temu poszedł szukać czegoś, po co go Geens wysłał, a jak wrócił, jakiś taki uśmiechnięty był i zachowywał się tak, jakby fruwać chciał. Poczęstował Unkassa jakimiś ziółkami, Unkass je wypalił i stwierdził, że to chyba lekarstwo jest, bo nie bolą go plecy (a miały po czym boleć, trzeba przyznać – parę dni mu zabrało, żeby się zaczął ruszać, po tym, jak zasnął między kaktusami i spał tak cały dzień w pełnym słońcu). Po Unkassie całe miasto zaczęło ziółko stosować i tak się przyzwyczailiśmy, że bez ziółka to już nic się nie robiło. Tylko grabarz nie palił, ale on tak już od dawna, dla zasady. Tragedia była, jak jednego dnia się ziółka skończyły! Gah powiedział z lekkimi kłopotami, że znalazł kilka krzaków, ale już ich nie ma, bo krowy farmera je zeżarły. My jakoś do siebie doszliśmy i już po kilku miesiącach mogliśmy jakoś bez ziółek żyć, gorzej było z krowami. Puściły się po prerii i od krzaka do krzaka szukały ziółek, przez co były łatwym celem dla kojotów. Ale Gah zdaje się ma zamiar poprawić nastroje, bo napisał do swoich znajomych ze wschodu, żeby mu przysłali, jak on to nazwał? ambafetaminę, czy jakoś tak. No to poczekamy, a w międzyczasie pożyczymy dla naszego farmera krówki w Rio.