13:Parę dni spokoju w mieście było
Spokój był, bo nas nie było. Odwiedzaliśmy okoliczne miasta i sprawdzaliśmy, czy ktoś przez przypadek nie ma naszego złota. No i znaleźliśmy parę osób, które miały złoto, teraz już nasze. Czego o nas by nie mówić, ale jedno jest pewne: bardzo jesteśmy do wartości przywiązani. Miasto przywitało nas niesamowitą ulewą i silnym wiatrem, które to zdarzenia naturalne nieco zmieniły nasze postrzeganie świata, jak mawiał pastor zaraz po tym, kiedy wytrzeźwiał. Konkretnie to ulewa zmieniła nam postrzeganie naszej egzotycznej tancerki, naszej ulubionej czarnulki. Okazało się, że ona tak naprawdę to ma kolor skóry zbliżony do naszego, aczkolwiek trochę zaniedbywała toaletę. Deszcz ją przyłapał, podczas powrotu z gościnnych występów, tuż pod miastem. Ale że taki silny był, to i nieźle ją zmoczyło. Jak się wycierała w saloonie, to ze zdumieniem odnotowaliśmy, że ona jest biała! Szczerze mówiąc, ona też się zdumiała. Trudno jej teraz będzie zrozumieć, dlaczego mały Charlie jest ciemny. Trochę zamieszania było, jak do Gaha przyjechał znajomy. Okazało się, że on nie napisał, żeby przysłali mu tę ambafetaminę, ale żeby Amba do niego przyjechał. Takie przejęzyczenie naszego poczmistrza, który musi zwykle szybko czytać listy i je ponownie zaklejać. A języków obcych to on nie zna zbyt dobrze, a dodatkowo sepleni od momentu, kiedy nie chciał powiedzieć, gdzie ma whiskey, a Indianin Joe pociągnął go wtedy za język. No i ten Amba przyjechał. Rozmowny za bardzo nie był, trochę w tym winy naszego barmana było, bo akurat samotność leczył i Amba się napatoczył. To się poleczyli obydwaj i rezultat taki opłakany bardziej był. Ale ten Amba to nie Niemiec, jak się okazało, tłumaczył się Gahowi, że czegoś zrobić nie może, bo mu jakiś Fejrun czy jakoś tak nie pozwala. Gah zadowolony nie był, ale list jakiś dał Ambie i Amba pojechał. To znaczy, pojechać to on chciał, ale skąd mieliśmy wiedzieć, że ten osioł, na którym przyjechał, jeszcze mu będzie potrzebny? Kiełbasa była smaczna, a spacerek do najbliższej stacji kolejowej tylko na zdrowie może wyjść przecież. Oczywiście, pod warunkiem, że uniknie się spotkania z Indianami, ewentualnie z bandą dawnego szeryfa, który się odnalazł w końcu, ale ponieważ boi się do miasta wrócić, zebrał podobnych sobie i grasuje po okolicznych lasach. Grasuje to może i za dużo powiedziane. Oni się tam przed nami chowają, bo wiedzą, że nie dokończyli wyścigu, a my uparci jesteśmy i w końcu go dokończą. Ale za to obcych napadają i żarcie im zabierają, bo sami nawet bobra nie upolują. Chodzą słuchy zresztą, że i przed bobrami uciekają. Aha, byłbym zapomniał. Mamy w mieście nowego, przeżył, jak przy okazji wstępnej rozmowy okazało się, że to medyk. No, medyk nam się przyda, a może raczej naszym gościom, ale zawsze . Onufry się nazywa i z jakiegoś strasznie dalekiego kraju do nas trafił, ciekawe za co, swoją drogą. Już mu się udało wyleczyć żonę farmera Jonesa, ku radości farmera, który nawet dał mu na początek u siebie zamieszkać. Według mnie, to to przypadek był, ja to widziałem trochę inaczej – żonę farmera zęby bolały już od pewnego czasu, to fakt. Akurat Onufry się napatoczył i żona Jonasa do niego zagadała, a że z tych problemów z zębami opuchnięta była i niewyraźnie mówiła, to Onufry coś musiał źle zrozumieć i dał jej po gębie. W rezultacie coś chrupnęło, parę zębów jej wyleciało, a ona, jak już wstała, to cała szczęśliwa była i do Jonasa poleciała krzycząc, że już wreszcie może normalnie mówić i że już nie boli i że coś tam jeszcze. Nie wiem, czy Jonas się z tego ucieszył, że ona już może normalnie mówić, czy bardziej z tego, że jęczeć nie będzie, ale zadowolony był. No i Onufry się przyjął jako specjalista. Eh, nudno trochę się zrobiło, może postrzelam sobie do okien hotelowych ze Szramą. Zawsze w coś się trafi.