16:Mamy nowy dworzec!
Jest co świętować. Co prawda, stary się rozleciał ze dwadzieścia lat temu (z naszą delikatną pomocą, żeby prawdę powiedzieć), więc budowa trwała dosyć długo, ale i tak, jak na nasze warunki, to sukces. W końcu jest nowy! Przy okazji budowania dworca, to sobie parę domów zbudowaliśmy, a z resztek budowlańcy musieli dworzec sklecić, więc nie ma na co narzekać. Ale i tak już wszyscy narzekają. Że w złym miejscu stoi na przykład. Jakim złym? Ten kawałek torów, którego nie wykorzystaliśmy, to wręcz idealnie niedaleko dworca jest! Parę minut na piechotę tylko. Miejsce tym lepsze, że tory pozwoliliśmy położyć tak, żeby wchodziły do tunelu po starej kopalni. To jak tam już coś wjedzie, deszcz nie zmoczy i nie ma co biadać, że nie wyjedzie. A miało wyjechać? Cały czas byliśmy przekonani, że te pociągi to mają do nas dojechać, a nie gdzieś pojechać. No i tak ma zostać. Że do Rio nikt już pociągiem nie dojedzie? A po co? My tam bywamy i to już ludziom w Rio całkowicie wystarczy. Przynajmniej powinno. Jonas prawie już zapomniał, jak pociągi wyglądają. Myślał, że dyliżans będzie teraz bez koni jeździł. Ma facet głowę i pamięć też niezgorszą – dyliżans już parę razy od nas bez koni wyjeżdżał przecież, ale pomylił środki lokomocji. Dworzec nawet niebrzydki na razie jest, kilka pomieszczeń w środku ma – jedno dla zawiadowcy, drugie dla telegrafisty (cokolwiek to znaczy), a trzecie – tuż obok wychodka, najmniejsze, dla pasażerów. Mały problem tylko jest, bo grabarz desek na dach nie chce oddać, a jak on nie chce, to siły na niego nie ma. My z Unkassem nie pomożemy tym inżynierkom z kolei z grabarzem rozmawiać, w końcu grabarz jest nasz, to i deski już też nasze są. Szrama i Geens wręcz im powiedzieli, żeby do miasta nie przychodzili, bo mogą bezpośrednio do grabarza trafić. Ci przynajmniej rozmowni są, bo jakby inżynierkowie na Silvera trafili, to już by mieli deski. Z każdej strony by te deski mieli, ciasno zbite i przysypane. Na uroczyste otwarcie dworca, to zjechali chyba z całego kraju. W hotelu to mieliśmy taki przerób, że sklepy odżyły, bo towarów przybyło błyskawicznie, nawet mało używanych. Widać, bogaci byli, zanim do nas przyjechali. Orkiestra grała, pełno kwiatów skądś się pojawiło i jakiś grubas przemawiał. Grubas i kurdupel, kompletnie go nie było widać zza stołu. Szycha podobno jakaś. Jaka tam szycha! Jakby taka ważna osoba był, to by z kotem po prerii nie jeździł. No, w zasadzie, to już z nim nie będzie jeździł, bo Indianin Joe przyrządził go przesmacznie, a ziółka od Gaha doprawiły smak, że świat tańczył. No, to tyle. Ciekaw jestem jedynie tego, kiedy tory do dworca doprowadzą. A niezły kawałek do położenia mają, bo te kilkadziesiąt mil torów, to myśmy na złom do Meksyku wysłali. Idę do saloonu, zobaczę, co chłopaki przynieśli po imprezie na dworcu. Podobno masa ciuchów została, zaraz po tym, jak Kubussek szerszenie od Indianina Joe rozpuścił.